Historia tego dnia nadaje się na dobry film. Dzień przed meczem, czyli 8 sierpnia Ward miał ważne spotkanie rodzinne i prosił wówczas aktualnego menedżera Falubazu, Jacka Frątczaka o zgodę na podróż. Nic wtedy nie wskazywało, że to dopiero początek problemów.
- Zapewniał, że w Gorzowie wszystko mu pasuje, że nie potrzebuje treningu. Dodatkowo na mecz miał przyjść mu z serwisu jeden z silników od Petera Johnsa. Byłem spokojny, że nie zawiedzie i go puściłem. Ustaliłem z nim tylko, że w niedzielę w Berlinie będzie na niego czekał samochód z kierowcą. Miał wylądować o 13:30 i spokojnie około 15:00 pojawić się na stadionie w Gorzowie, gdzie o 17:00 czekały nas derby. O 11:20 zatelefonował i powiedział, że właśnie widzi odlatujący samolot. Płakał, pytał co on teraz ma zrobić? Denerwował się, że znów przez niego wszystko się posypało, że narobił bałaganu swojemu klubowi. Trzeba było ostudzić głowę i zacząć działać – mówił pięć lat po całym zajściu Jacek Frątczak dla Przeglądu Sportowego Onet.
Ward ostatecznie dotarł na prywatne lotnisko pod Gorzowem kilka minut po 17. Tam czekało na niego auto, które wiozło go na stadion jedynie siedem minut!
Wtedy trwał już wspomniany mecz. Zielonogórzanie robili wszystko, aby mecz opóźnić, dlatego zgłosili protest w sprawie gaźnika Linusa Sundstroema. Wybrali jego, bo boks Szweda znajdował się najdalej. Zapłatę za protest również musieli uiścić zielonogórzanie, którzy zapłacili sędziemu najdrobniejszym nominałem banknotów. Znów wszystko po to, aby zyskać na czasie.
Znacie tych fanów Stali Gorzów? Polecamy małą odskocznię od artykułu o Darcy'm Wardzie! Niektóre nazwiska was zaskoczą.
Ward ostatecznie dotarł do Gorzowa w połowie pierwszej części startów. Od razu, bez rozgrzewki, wsiadł na motocykl i wygrał bieg z Bartoszem Zmarzlikiem. Później został pokonany tylko raz. Przez Nielsa Kristiana Iversena. Australijczyk był na prowadzeniu, ale wpuścił przed siebie Duńczyka, bo prosił go o to wspomniany Jacek Frątczak. Chodziło o taktykę.
Nikt nie myślał, że sezon 2015 będzie ostatnim na żużlowych torach australijskiego talentu. 23 sierpnia 2015 roku i 15. wyścig ekstraligowych zmagań pomiędzy drużynami z Zielonej Góry oraz Grudziądza zakończył jego karierę. To był bieg o przysłowiową "pietruszkę". Ostatni w sezonie dla obu zespołów. Darcy Ward nie wyszedł idealnie ze startu i na dystansie musiał gonić Artioma Łagutę. Niestety pod koniec drugiego okrążenia Ward zahaczył o koło Rosjanina, stracił kontrolę nad motocyklem i uderzył w deski. Dosłownie, bowiem spotkał się z fragmentem ogrodzenia, który nie był wyposażony w dmuchaną bandę.
Australijski diament po upadku natychmiast został przetransportowany do szpitala w Zielonej Górze, gdzie przeszedł kilkugodzinną operację. Niestety diagnoza była fatalna. Przerwany rdzeń kręgowy i pomimo planowania kolejnych zabiegów, lekarze byli przekonani, że Ward resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. - Uszkodzeniu uległy kręgi szyjne C6 i C7 – mówił w "PS" z kolei Robert Zapotoczny, lekarz klubowy Falubazu.
Darcy Ward od tamtej pory ciągle się rehabilituje. Przeniósł się na stale do Australii i w tej chwili pomaga adeptom w stawianiu pierwszych kroków na żużlu. Cały czas współpracuje także z firmą Monster Energy, która ostatnio zaprosiła go na Drużynowy Puchar Świata we Wrocławiu.
W Australii zajmuję się promowaniem speedway'a oraz szkoleniem młodych zawodników. Organizuję różne zawody, staram się stwarzać jak najwięcej możliwości do jazdy dla żużlowców, a także prowadzę klub. Dla mnie jest to bardzo ważne, że mogę się w ten sposób zaangażować i mieć pracę w żużlu, co w Australii jest dość wyjątkowe. Reszta osób zaangażowanych to wolontariusze, także jestem wdzięczny, że mam taką pozycję i mogę ją uznać za moją jedyną pracę. Jeśli zaś chodzi o szkolenie, to zajmuję się młodzieżą, przekazuję im pewną wiedzę na temat tego sportu, która pozwala im podejmować lepsze decyzje – powiedział Ward. - Nie oglądam meczów PGE Ekstraligi tak dużo, jakbym tego chciał. Niestety ograniczam się jedynie do fragmentów na YouTube, a także na bieżąco sprawdzam wyniki oraz tabelę – dodał Australijczyk.
Darcy Ward na razie nie planuje przyjazdu do Polski. — Nie wiem, nie jestem pewien, kiedy tu wrócę. Nawet teraz nie byłem w Toruniu. Szkoda, bo przecież wiem i pamiętam, co tamtejsi fani zrobili dla mnie. Chciałem tam pojechać, ale cały tydzień miałem mocno zajęty. Wojciech Stępniewski zaprosił mnie nawet na Ekstraliga Camp, ale miałem swoje obowiązki wobec Monster Energy i Drużynowy Puchar Świata na głowie. Mam rodzinę i mieszkamy w Australii. Poza tym najważniejsza jest dla mnie pogoda. W Europie jest po prostu gówni*na. Przez kilka dni w Polsce było w porządku, ale w Wielkiej Brytanii? Dramatyczna. Nie mogę się już doczekać australijskiego słońc — powiedział nam Australijczyk.