Protesty po śmierci Aleksieja Nawalnego. Ludzie wyszli na ulice
Protest zorganizowała antywojenna grupa Reforum Space z Tallina. Wzięło w nim udział kilkadziesiąt osób w różnym wieku - zarówno Estończyków, jak też przebywających w kraju Ukraińców i Rosjan.
"Śmierć Nawalnego to śmierć człowieka, ale też symbolu. Było ich już w Rosji, za rządów Putina, kilka. Dziś większość spośród nich nie żyje" – powiedziała w rozmowie z PAP Katia, Rosjanka urodzona i mieszkająca w Estonii. Kobieta przyznała, że tragedia opozycjonisty i jego rodziny może – i powinna – pobudzić do działania tę część rosyjskiego społeczeństwa, która sprzeciwia się polityce "putinowskiego reżimu".
Protest pod ambasadą Rosji w Estonii
Przed położoną na Starym Mieście w Tallinie ambasadą Rosji od niemal dwóch lat wystawiane są przedmioty przypominające o inwazji Kremla na Ukrainę – zdjęcia, zaplamione czerwoną farbą zabawki czy antywojenne hasła. W piątek manifestanci przyszli przed budynek z plakatami upamiętniającymi "wszystkie ofiary putinowskiego terroru". "Nie będzie Putina, nie będzie wojny", "Putin zabił Nawalnego", "Nie zapomnimy, nie wybaczymy" – napisano na transparentach. Część spośród nich opatrzono zdjęciem Nawalnego.
Przed otoczonym metalowymi barierkami wejściem do ambasady zapalono znicze i złożono kwiaty. "Putin jest mordercą, Putin zabił Nawalnego" – powtarzali demonstranci w językach estońskim, angielskim i rosyjskim.
Rosyjskie służby więzienne poinformowały w piątek, że Nawalny zmarł nagle w kolonii karnej za kołem podbiegunowym w Jamalsko-Nienieckim Okręgu Autonomicznym. Opozycjonista "poczuł się źle" i "stracił przytomność". Mimo wezwania pogotowia ratunkowego i prób reanimacji zmarł – podały rosyjskie służby.